Staropolskie Księgi Sądowe
A właściwie o jednej z nich, z Ksiag Grodzkich Kijowskich
Księga Falsyfikatów
O tym, dlaczego taka nazwa i dla czego należy na nia bardzo uważać napisał Pan Oleg Rosowiecki. I posłużył sie przykładem o którym, zdaje się Maciej Romiszewski już na grupie kiedys wspominał.
Generalnie jeśli znalezione informacje odsyłaja nas do Ksiag Sądowych to w 99,99% przypadków powinniśmy mieć pewność że mowa jest autentycznym wydarzeniu. Nie w przypadku tej właśnie Księgi, która w Centralnym Archiwum Kijowskim (CDIAK) znajduje się pod nr inwentarzowym 2-1-1 i rozpoczyna serię Ksiag Grodzkich Kijowskich.
"Maciej Romiszewski, przysłał mi kiedyś skan z tej księgi, który mnie bardzo zastanowił.
Dokument ten to ma być odpis aktu darowizny przez Franciszka Romiszowskiego Stefanowi Dubiskiemu. Dokument datowany na 1726 r. Dlaczego odpis? To widać po charakterze pisma - można porównać pismo z tego okresu z ksiąg grodzkich kijowskich (z mojego doświadczenia ewidentnie pismo z 1. połowy XIX w.).
Z jednej strony, dokument jak dokument, wszystkie formułki zostały w nim zachowane, namiestnik akt żytomierskich to prawdopodobnie osoba, która istniała wówczas w rzeczywistości. Ale ten fragment jest alarmujący:
"...Franciszek Romiszowski n[iegdy] ur. Antoniego Romiszowskiego, [poruczn]ika kawalerii narodowej syn..."
Sęk w tym, że kawaleria narodowa jako byt powstała w 1775 r. Wniosek może być tylko jeden: to falsyfikat.
Jeśli przejrzymy tę księgę pobieżnie, to zauważymy, że zawiera ona odpisy akt z bardzo różnych okresów, od XVI wieku. Są niektóre karty z autentycznych ksiąg z XVIII w., ale tylko niektóre. Teoretycznie można byłoby się pokusić o stwierdzenie, że są to odpisy z niezachowanych ksiąg, ale tu wynika sprzeczność. Brak informacji o jakichś kataklizmach w 1. poł. XVI w., które by zniszczyły jakąś ich znaczną część.
Podejrzewam zatem, że ta księga w większości składa się z falsyfikatów właśnie, powstałych na potrzeby legitymacji w XIX w.
W teczkach legitymacyjnych od początku z pracy z nimi natknąłem się na co najmniej kilka podejrzanych dokumentów. Niespójności nie były aż tak krzyczące jak ten fakt braku znajomości historii przez twórców falsyfikatów, na ogół "A zapisał coś B", formułki zachowane, nic specjalnego. Tu decydowały niuanse. Niekiedy rodzina początkowo przedstawiała jakieś prawdziwe dokumenty, ale one nie wystarczały wg kryteriów rosyjskiego Departamentu Heroldii. Więc, żeby przejść przez "sito" legitymacji trzeba było się wykazać pochodzeniem w prostej linii, nieprzerwanie, od posiadaczy majątków z poddanymi (podkreślam, "z poddanymi"). Ew. od urzędników ziemskich itp. Większość szlachty takich przodków nie miała w ogóle nigdy: jeśli ich (dalecy często) przodkowie i posiadali ziemię, to bez poddanych, często niekoniecznie na prawie dziedzicznym. Jako wyjście powstawały falsyfikaty. Co ciekawe, falsyfikaty na pewno były przygotowywane przez te same osoby, które wydawały autentyczne odpisy z akt, które naprawdę istniały (stąd ich wprawa w tworzeniu falsyfikatów, chyba że przejechali się raz czy drugi na nieznajomości historii lub realiów dawnych wieków). Tacy urzędnicy sądów powiatowych mieli więc wprawę w czytaniu dokumentów i mogli łatwo "skonstruować" tekst, który wyglądał na prawdziwy.
Mam też parę mocno wątpliwych dokumentów w teczkach przodków, z Rosowieckimi włącznie. Po otrzymaniu dokumentu od Maćka pomyślałem, czy aby nie znajdzie się w tej księdze jeden z nich. Teraz sprawdziłem. Owszem, tekst jest! Dokument rzekomo z 1698 r. Sam tekst nie wywołuje podejrzeń, gdyby nie zestaw osób w nim wymienionych. Trzech wymienionych braci wówczas na pewno żyło, lecz czwarta osoba bratem trzech poprzednich być absolutnie nie mogła, ona wyprzedzała ich o 2-3 pokolenia! To ustaliłem sporo później.
Wydaje mi się, że działo się to w ten sposób. Legitymujący się zlecali kwerendę w aktach pracownikom sądów powiatowych, w których gestii znajdowały się księgi sprzed rozbiorów. Najczęściej tych sądów powiatowych, do których był łatwiejszy dostęp, czyli według tego, gdzie żyli legitymujący się w XIX w., a niekoniecznie ich przodkowie w czasach poprzednich. Urzędnicy sądów dość skrupulatnie sprawdzali, czy faktycznie nazwisko występuje w dostępnych im aktach. Jeśli natrafiali na dokumenty, to robili odpisy. Kiedy dokumentów nie znajdowano, albo znalezione dokumenty były "nie-ziemiańskie", to dorabiano kolejne, gdzie np. ojciec zapisywał coś synowi, albo np. ktoś komuś coś sprzedawał ("mieliśmy majątek, lecz w roku 17xx nasz przodek go sprzedał, oto dokument").
Zmiany charakteru pisma w oryginalnych księgach były powszechne. Wymuszone przez charakter działania kancelarii. Akty powstawały najpierw w postaci protokołów: czyli palestrant (zwany susceptantem - przyjmującym) przyjmował dokument do przepisania, albo inny palestrant spotykał strony i spisywał projekt umowy (jak u notariusza). Następnie, wcale nie na bieżąco, inni palestranci przepisywali teksty do "indukt" czyli ksiąg czystopisowych (nazywało się to "zaindukować" dokument). Czasami było to tak, że jeden "dyżurny" palestrant indukował jeden dokument, następny dużyrny - następny, itd. Czasami jedna osoba indukowała ileś tam wpisów pod rząd, następnie zmieniała ją inna. Spotykałem wzmianki, że np. jeden palestrant zaindukował konkretny miesiąc w księdze.
Niemniej, rzeczywiście, zdarzały się przypadki wpisywania dokumentów do autentycznych ksiąg. Wymagało to znacznie większej wprawy niż tylko skonstruowanie wiarygodnie brzmiącego tekstu, chodziło o odtworzenie charakteru pisma z epoki, dobranie atramentu itd. Znam być może 1-2 takie wpisy, które wywołują moje mocne podejrzenia. Jeden z nich przez I. Kamanina (wydawcę dokumentów w AJZR) też został zakwestionowany.
Z "księgą falsyfikatów" jest inaczej. Ona niemal w całości składa się z rzekomych kopii dokumentów. Z tym się nie kryto: w końcu "kopie" obejmują szmat czasu od 1. poł. XVI w. po 1 poł. XVIII w. Postąpiono jednak zręcznie: wymieszano te "odpisy" z niektórymi destruktami z autentycznych ksiąg, żeby nadać wiarygodności całości. Czyli oto kancelaria "coś tam" przepisała kiedyś z ksiąg, które się niestety nie zachowały, a połaczyła to z oryginalnymi kartami, pieczołowicie dbając o zachowanie jak największej liczby tekstów. Urok tej księgi polega na tym, że została ona widocznie wzięta za dobrą monetę: na końcu jest adnotacja z pieczątkami o zweryfikowaniu księgi przez komisję weryfikacyjną działającą w 1835 r. (komisja m. in. skreślała puste karty, utrudniając wpisywanie falsyfikatów). W legitymacji moich przodków odpis z tej księgi (powstały w 1847 r.) jest wręcz opatrzony komentarzem, iż jest to wyciąg z księgi, która została zrewidowana przez w/w komisję.
Z uwagi na ten krzyczący przypadek falsyfikatu dot. dokumentu z 1726 r., jak i znajdowanie się w tejże księdze "odpisów" kolejnych dokumentów, które wcześniej, niezależnie, uznałem za wątpliwe, pozostaje stwierdzić z bardzo dużym stopniem prawdopodobieństwa, że cała ta księga to nic innego, jak zbiór falsyfikatów (oprócz być może tych pojedyńczych kart z oryginalnych ksiąg). To może nie jest to, na czym najbardziej zależałoby wszystkim wspierającym skanowanie i kibicującym Panu, ale to też część tej prawdziwej rzeczywistości z dawnych czasów.
NB. Archiwa Centralne (w Kijowie, Mińsku i Wilnie) powstały w dużej mierze jako metoda przeciwdziałania falsyfikowaniu dokumentów w powiatach. Niby teoretycznie dbano o lepsze zachowanie dokumentów, ale to był też cios wymierzony w legitymujących się (oprócz utrudniania falsyfikowania dokumentów utrudnił też i dostęp do dokumentów autentycznych)."